piątek, 25 października 2013

Fourth man. Anders Jacobsen

Kobieta mądra, piękna, wspaniała.
Kobieta idealna.
Ale nie potrafiłem docenić tego, co miałem. Powinienem był bardziej jej zaufać i nie wypuszczać z rąk tego skarbu. Jednak opamiętanie przyszło za późno.
Poznaliśmy się - a jakże - na zawodach. Wpadła mi w oko już wcześniej, ale wtedy, w Oslo pierwszy raz ze sobą rozmawialiśmy. To było coś niesamowitego, jeszcze nigdy nie poznałem tak fantastycznej dziewczyny. Była taka... normalna. Tak. To chyba właściwe słowo. Normalna i dobra. Tak po prostu, po ludzku dobra. I chyba właśnie ta dobroć stanęła nam na drodze do szczęścia. 
Ale na początku było pięknie. Trochę nieśmiało, trochę zabawnie, a na pewno uroczo. Potrafiłem wzbudzić w niej uczucie. Sam czasami nie mogłem wierzyć w swoje szczęście, ale to wszystko działo się naprawdę. Zawładnęła moim ciałem, sercem, duszą i umysłem. Zwariowałem na jej punkcie. Stan całkowitego, niczym nie zmąconego szczęścia trwał cztery miesiące. Później obudziły się we mnie wątpliwości. I zazdrość. Przeklęta zazdrość!
Lili była przecież taka cudowna, że wszyscy faceci się za nią oglądali i próbowali zaskarbić jej zainteresowanie. Z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej podejrzliwy. Nawet rozmowy z sąsiadami czy uśmiech do kasjera w sklepie stanowiły pretekst do domysłów. Na to, że może mi być po prostu wierna nie wpadłem.
Starałem się nie wybuchać, z doświadczenia wiedziałem, że dziewczyny tego nie lubią. Prowadziłem więc coś w rodzaju prywatnego śledztwa, polegającego na przesłuchiwaniu Lili w coraz bardziej natarczywy sposób. Nie podobało się jej to i jasno dawała mi to odczuć. Im więcej pytań zadawałem, tym bardziej ona zamykała się w sobie. Odwoływała spotkania lub kończyła je bardzo szybko. Narastało we mnie przekonanie, że ma kogoś innego.
Apogeum nastąpiło, gdy odmówiła wspólnych wakacji. Na pytanie - dlaczego, odpowiedziała, że "ma swoje powody". I wtedy z mojej strony ruszyła lawina wyrzutów i pretensji. Nie potrafiłem się pohamować, wyrzucałem z siebie z prędkością karabinu maszynowego słowa, które raniły Lili do głębi, a których już nie dało się cofnąć i które ostatecznie przekreśliły nasz związek. Co mogła odpowiedzieć na chamskie zarzuty, że się puszcza i że ma mnie za nic? Pochlipywała cichutko w kąciku, nawet nie próbowała protestować. Na koniec - o tak, pamiętam to dobrze - krzyknąłem, że jest zwykłą dziwką i że ma się wynosić z mojego życia. I wyniosła się. Na zawsze.
Boże, jak ja się wstydzę tych słów... Byłem tak podły, tak bardzo ją skrzywdziłem. Gdybym wiedział wtedy to, co wiem teraz... Gdybym znał przyczynę jej braku czasu... Ale kogo ja oszukuję. Przecież chodziło o faceta. Nie o żadnego kochanka, ale jednak o faceta. A dla mnie to i tak byłby wystarczający powód. Byłem głupim szczeniakiem i przez mój kretynizm straciłem cudowną dziewczynę.
Ale jednak... Kto wie, co między nimi tak naprawdę zaszło. Często do tego wracam, zastanawiając się, jak wyglądałaby moja codzienność, gdybym był z Lili, a nie Brigitte. Pewnie i tak nie potrafiłbym powstrzymać zazdrości i unieszczęśliwiłbym ją. 
A więc może dobrze się stało.  
Nie zmieniłem się ani trochę. Nie. I Brigitte o tym wie. Wie, że - mimo, że jest moją żoną - nigdy nie była i nigdy nie będzie kobietą mojego życia.

^^^

No cóż ja mogę powiedzieć...
Możecie mi wierzyć bądź nie, ale ja naprawdę uwielbiam i Jacobsena i Romorena ;)

piątek, 18 października 2013

Third man. Bjørn Einar Romøren

Lili znaliśmy wszyscy. Stanowiła pewien nieodłączny element świata skoków. Dla mnie była zawsze śliczną, młodą dziewczyną. Prześliczną. Blond włosy, niebieskie oczy, słodki uśmiech, idealna figura. Cudo.
Ja widziałem, że ją do mnie ciągnęło. Widziałem. Takie rzeczy szesnastolatki mają wypisane na twarzy. Owszem, byłem sześć lat starszy, ale dla mnie różnica wieku nie miała znaczenia. Przecież nie chciałem z nią zakładać rodziny i spędzać reszty życia. Po prostu lubiłem ładne dziewczyny. Zawsze. I zawsze też lubiłem się zabawić. Ludzie mają różne charaktery, a ja miałem właśnie taki. Tak, podobała mi się. Tak, pociągała mnie. Tak, chciałem ją przelecieć. I tyle. Tak jak zawsze.
Co prawda w tym przypadku sytuacja była trochę inna - bo przecież znałem ją od małego, była siostrą Roara i było to trochę... jakby to ująć? Niezręczne?
Któregoś wieczora wybieraliśmy się na imprezę. Nie pamiętam dokładnie w jakim składzie, w każdym bądź razie zaproponowałem Lili, żeby poszła ze mną. Widziałem jak bardzo była tym przejęta. Ogólnie każda rozmowa ze mną była dla niej dużym przeżyciem. Na moje pytanie zarumieniła się i odpowiedziała twierdząco. 
Postawiłem jej drinka. Drugiego. Trzeciego. Wyraźnie widziałem, że odpływa. Nie miała silnej głowy, co to to nie. W ogóle miałem wrażenie, że alkohol pije pierwszy - no może drugi - raz w życiu. Ale mnie dziewczyny nie odmawiały. Nigdy. Były jak glina w moich rękach. Robiły zawsze dokładnie to, co chciałem.
I Lili nie była wyjątkiem. Nie musiałem wiele mówić, wystarczyło, bym odpowiednio spojrzał. Tak... Zająłem się nią. W bardzo specyficzny sposób.
A gdy wzeszło słońce nie była już dziewicą.
Przez dłuższy czas jej potem nie widziałem. Po fakcie zwinąłem się do domu, pozostawiając ją na podłodze w damskiej ubikacji. Tak jak robiłem to zawsze.
O akcji z Lili zapomniałem po kilku godzinach. Norma. Zbyt zajęty byłem, żeby się przejmować każdą jedną panienką.
Jakiś miesiąc później spotkaliśmy się przy okazji którychś zawodów w Norwegii. Uciekała wzrokiem, rozmawialiśmy o jakichś pierdołach, o pogodzie... W pewnym momencie spojrzała na mnie z wyrzutem i powiedziała "Nie chcę, żebyśmy utrzymywali kontakt". Nie rozumiałem, o co jej chodziło, co się takiego stało, a ona stwierdziła tylko "Nie tak powinien wyglądać mój pierwszy raz". Wtedy przypomniałem sobie o wszystkim. Może to dziwne, ale wcale nie pamiętałem, że między nami do czegoś doszło. Dla mnie to był chleb powszedni. Zazwyczaj uprawiałem seks z kilkoma dziewczynami tygodniowo - jak miałem zapamiętać je wszystkie? "Ja tego wcale nie chciałam. A ty mnie wykorzystałeś" - dodała jeszcze Lili i odeszła.
A ja stałem. Stałem jak wryty. Do tej pory wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zawsze - ale to było inne. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Przede wszystkim Lili zaimponowała mi swoją odwagą. Taka drobna, krucha dziewczyna, o tak wielkiej sile wewnętrznej. A na dodatek - doznałem wręcz szoku - bo uświadomiłem sobie, że może te wszystkie laski wcześniej wcale nie były za szczęśliwe, gdy zdawały sobie sprawę, że poprzedniej nocy oddały mi się całkowicie. Być może czuły, że popełniły największy błąd w życiu. Nigdy wcześniej nie postrzegałem tego jako robienie im krzywdy. Dla mnie to była przecież tylko zabawa. Dla nich nie?
Teraz, gdy mam już trzydzieści dwa lat mogę z pełną świdamością stwierdzić, że Lili mnie zmieniła. Ja wiem jak to kretyńsko i idiotycznie brzmi. Wiem. Ale taka jest prawda. Otworzyła mi oczy. Wiele rzeczy zacząłem postrzegać zupełnie inaczej. Dojrzalej. Zrozumiałem, jaki byłem pusty i żałosny. I nie chciałem tego już powtarzać. Jestem jej za to bardzo wdzięczny.
Teraz... Teraz życie postrzegam inaczej... Mam żonę, mam synka. Jestem szczęśliwym człowiekiem. A Lili... Jak to życie się dziwnie układa... Jak dziwnie...
Nigdy więcej nie wykorzystałem już żadnej innej dziewczyny. Nigdy. Lili była ostatnia...

^^^
Widzę, że macie strasznie ciekawe przemyślenia na temat Lili i jej facetów już po dwóch rozdziałach. Ciekawe, co powiecie o tym?

piątek, 11 października 2013

Second man. Tom Hilde

Lili była zawsze bardzo mądra.
I ładna.
I była świetnym kumplem.
Kumplem, z którym nie łączyło mnie nic więcej poza przyjaźnią i miłością do skoków. O żadnym zakochaniu nie było mowy. Ani z jej strony, ani z mojej. Przyrzekliśmy to sobie już na początku.
Poznaliśmy się, kiedy mieliśmy po siedem lat. Normalna sprawa. Trafiliśmy do jednej szkoły w Oslo i tej samej klasy. I przez całą naszą edukację przeszliśmy wspólnie. Miała sporo koleżanek, ale zawsze utrzymywała, że jej jedynym prawdziwym przyjacielem jestem ja.
A ja ze swojej strony mogłem powiedzieć to samo.
Ciągle słyszałem od kumpli, że mam zajebistą laskę, że mi zazdroszczą i żebym im powiedział jak się takie wyrywa. Wkurzałem się, czasem naprawdę mocno - nieraz kończyło się obiciem mordy co poniektórym, nieumiejącym w porę zamilknąć. Jasne, Lili była śliczna, ale czy to od razu znaczyło, że musieli się ślinić na jej widok? Oczywiście zaraz zaczynały się teksty w stylu "nie bądź zazdrosny, od patrzenia nikt jeszcze w ciążę nie zaszedł", ale ja swoje wiedziałem. Chciałem ją chronić. Tak, była kumplem - ale była też dziewczyną. A dziewczyny naprawdę mają trudniej. Była taka delikatna i subtelna. Zawsze przypominała mi białą, smukłą lilię, poruszaną wiatrem. Cóż, jak widać imię mówi wiele o człowieku. Była śliczna - ale to jeszcze najmniejsza z jej zalet: inteligencja, bystrość, poczucie humoru, cudowny śmiech i szczęście, które posiadała i którym obdarzała innych ludzi.
Mówiliśmy sobie prawie o wszystkim. Prawie. Bo są pewne zakątki w duszy człowieka. do których nie wolno zaglądać - inaczej stracilibyśmy wszelkie poczucie prywatności.
I ja właśnie czułem, że jednego z tych zakątków duszy przede mną nie odkryła. A musiał to być jakiś niezmiernie ważny zakątek. Mieliśmy około 15-16 lat i właśnie wtedy zaczęła się ode mnie systematycznie oddalać. Wciąż słuchała o moich sprawach, ale już nigdy więcej nie mówiła o swoich.
Ta zmiana w jej zachowaniu nie rzucała się w oczy. Dla osób postronnych nic się nie zmieniło. Ale ja znałem ją zbyt dobrze, by przejść obok tego obojętnie. Kochałem ją jak brat i cierpiałem, myśląc o tym, że ma jakieś problemy, o których nie chce mi powiedzieć. Czyżbym stracił jej zaufanie?
To oddalanie się ode mnie trwało jakiś rok. Po tym czasie wszystko zaczęło wracać do normy. Tak po prostu. Nie wiedziałem, co spowodowało tę odmianę. Ale czasem lepiej nie pytać. O nic nie pytać. Nie pytać, nie wiedzieć, nie interesować się. Dla świętego spokoju.
Jakiś czas później Lili zaczęła studiować. Była przecież taka mądra, zawsze chciała kontynuować naukę na uniwersytecie. Naturalna kolej rzeczy. Trzeba się było pogodzić z tym, co nastąpiło. A co nastąpiło? 
Rozłam. Między nią a mną. Po prostu chyba musiał nastąpić. Bo to nie było dla mnie. Ja nie miałem aspiracji naukowych. Sportowe - owszem, bardzo duże, wręcz - wybujałe. Ale nie potrzebowałem - oprócz bycia sportowcem - być również magistrem. Powiedziałem jej o tym otwarcie. Zrozumiała. Ona rozumiała wszystko. Ale nie byliśmy już tak blisko jak wcześniej. Ona się uczyła, a ja skakałem. Coś minęło bezpowrotnie. 
Było  - i zapewne zawsze będzie - wiele rzeczy w moim życiu, co do których mogę mieć wątpliwości, ale jednego jestem pewien: i Lili, i ja dotrzymaliśmy naszego dziecięcego przyrzeczenia. Był między nami pewien rodzaj miłości, jakaś więź - ale czysto braterska. Naprawdę nie byłem w niej zakochany. Byliśmy zbyt dobrymi kumplami, by się w sobie zakochać. Tak, zawsze marzyłem o takiej dziewczynie jak Lili, tak pięknej i cudownej - ale nie o Lili! Nie, nie, nie. Na samą myśl o naszym potencjalnym pocałunku skręcało mnie ze śmiechu. Kiedyś nawet podzieliłem się z nią tą wizją i nieźle się wtedy uśmialiśmy.
A teraz... Teraz tęsknię. Cholernie mi jej brak - tym bardziej, im bardziej uświadamiam sobie, że już nigdy jej nie zobaczę.
Bo Lili zawsze będzie moja. Mimo tych wszystkich facetów - będzie moja. Bo nasza więź - choć nie była miłością stricte taką, jaka łączy mężczyznę i kobietę - była wyjątkowa. Mój ideał. Moja Lili. Kumpel od zawsze i - mimo wszystko - czuję, że na zawsze.
Mówię to w pełni świadomy tych słów. O sobie mogę poświadczyć, a Lili - no cóż - znałem ją tak dobrze, że gdyby było inaczej, po prostu bym o tym wiedział.

^^^

Od Toma to by było na tyle ;)