piątek, 22 listopada 2013

Seventh man. Anders Fannemel

Ta noc miała być najważniejsza w moim życiu. Pierwsza z kobietą. I z takim nastawieniem szedłem do tego klubu. No bo kurde, za trzy miesiące miałem kończyć osiemnaście lat, no to trzeba było czymś przed kolegami zaszpanować. Czymkolwiek. No ale najlepiej... No wiadomo czym.
Moja znajomość z Lili ogranicza się właściwie do tej jednej nocy, wieczora, imprezy - zwał jak zwał. Pewnie na trzeźwo nigdy nie zwróciłaby uwagi na faceta młodszego od niej o cztery lata. Ale wtedy trzeźwa nie była.
Ogólnie rzecz biorąc to ja jej nie znałem. Dopiero po jakimś czasie od tego incydentu, na jakichś krajowych zawodach zobaczyłem ją w naszym teamie, zajętą rozmową z Ljokelsojem. Wtedy dowiedziałem się, że to jego siostra.
Nie wiedziałem, co tamtej nocy robiła w tamtym barze. Ale cholernie, cholernie mi się spodobała. Boże, co to była za laska! Kształtna blondyneczka, niebieskooka i idealnie ubrana. Jakaś chodząca perfekcja normalnie.
Co mi szkodziło - przysiadłem się, zamówiłem piwo i zacząłem mój tani podryw. No cóż - widziałem, że nie była zainteresowana, ale kolejne kieliszki wyraźnie rozwiązywały jej język. Zdaje się, że zebrało się jej na jakiś wieczór podsumowania życia. Zaczęła mi się zwierzać ze wszystkich błędów i nieudanych związków. A najlepsze jaja były w tym, że każdy kolejny z jej facetów był skoczkiem! Zdaje się, że ona stanowiła coś w rodzaju magnesu. A może to właśnie norwescy zawodnicy przyciągali ją? No bo umówmy się - mogła mieć każdego. A jednak gustowała w ściśle wyselekcjonowanym gronie facetów. Tak... W takim wypadku uznałem, że szansa jest idealna, zwłaszcza, że nie była już nawet w stanie wypowiadać składnych zdań. Była całkowicie rozbita i chciałem to wykorzystać.
Zaprowadziłem ją... kurde, nawet nie pamiętam gdzie, taki byłem przejęty. Wiem tylko, że potykała się o własne nogi. Zacząłem ją całować, na początku się opierała, ale potem miałem wrażenie, że było jej wszystko jedno. 
Do czasu aż nie zacząłem jej rozbierać. Cholera, no przecież byłem zupełnie zielony w tych sprawach, jakim cudem miało mi to pójść w miarę sprawnie? Poza tym Lili jakoś nagle otrzeźwiała. Znaczy nie, żeby uleciał z niej alkohol czy coś, ale dostałem po ryju. Rany boskie, jak to bolało, pamiętam jak dziś. Jakoś się pozbierała i przewracając wyleciała z tego całego klubu.
I tyle. Na tym zakończyła się nasza znajomość. Dopiero jakiś czas później dowiedziałem się, że była wtedy w związku. Z Evensenem - skoczkiem, którego znałem wtedy tylko z widzenia, a którego zawsze podziwiałem za niesamowity talent do lotów. Jakiś czas później oni się rozstali. Nie wiem dlaczego. Nie wiem, czy przeze mnie. Być może. Bo, tak szczerze mówiąc, Lili mogła nie pamiętać, jak się zakończył ten wieczór. Zresztą... Sam nie wiem. Przecież ja tak naprawdę nic o niej nie wiedziałem. Może to kobieta z rodzaju tych, które rano zdradzają męża, a wieczorem z nim idą do łóżka? Nie wiem. Nie, chyba nie. Nie wyglądała na taką. 
W każdym bądź razie nic mi z tego mojego podboju nie wyszło. Do tej pory, nawiasem mówiąc. Z żadną dziewczyną. Chociaż teraz mam dwadzieścia dwa lata a nie siedemnaście. I bynajmniej nie czuję się przez to gorszy. Tak chyba po prostu miało być. Odpowiedni czas jeszcze przyjdzie.

^^^

Dziewczyny, czy Wy to czujecie? Za dwadzieścia minut kwalifikacje! Rozpoczynamy SEZON OLIMPIJSKI <jara się> :D

piątek, 15 listopada 2013

Sixth man. Johan Remen Evensen.

Lili naprawdę kochałem. Była moja. Krótko - ale jednak. Ja zrobiłbym dla niej wszystko, naprawdę wszystko, ale... To przecież ona zrezygnowała ze mnie, nie ja z niej.
Pierwsze spotkanie - ha! - ileż ona mogła mieć wtedy lat? Szesnaście? Siedemnaście? Coś koło tego, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się jakieś cztery lata później.
Wiedziałem, że chodziła z Jacobsenem, ale ten związek się posypał. I podobno z jego winy. Nie wiem, tak mówili chłopaki. Bądźmy szczerzy - Lili często była na ustach norweskich skoczków. Ale nie chciałem w to wnikać - bo zresztą po co. To zwyczajnie nie była moja sprawa.
A ona była taka... imponująca. Onieśmielała mnie - swoim wyglądem, intelektem, elokwencją... I te jej oczy. Intensywnie niebieskie. Takie śliczne. Obserwowałem ją podczas każdych zawodów, ale nie potrafiłem zagadać. Przemogłem się dopiero w Vikersund. To była w jakiś sposób moja skocznia, tam czułem się dobrze i zrozumiałem, że... muszę pomóc szczęściu. Wygrałem, a potem podszedłem i tak po prostu zaprosiłem ją na kawę. Zgodziła się. Nie wiem właściwie - dlaczego. Byłem przecież zawsze taki nudny i nieciekawy... Ale ona najwyraźniej tak nie uważała.
Na pierwszy rzut oka była po prostu młodą, śliczną, uśmiechniętą dziewczyną. A po bliższym spotkaniu? Anioł, którego zwyczajnie nie da się nie kochać. Dzień po dniu, spotkanie po spotkaniu dostawałem się do jej serca. Aż wreszcie otrzymałem do niego klucz. Od tamtego czasu wiedziałem już, jak to jest być najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. I byłem nim przez cały rok.
Lili zawsze utrzymywała, że wspólne mieszkanie to nie jest dobry pomysł. Kiedy pytałem: dlaczego, mówiła, że jesteśmy młodzi i wciąż potrzebujemy swobody. Nie do końca się z tym zgadzałem - ja przecież nie potrzebowałem żadnej swobody, chciałem tylko i wyłącznie jej, ale akceptowałem to. Zresztą brak wspólnego mieszkania rekompensowała mi każdym romantycznym wieczorem. Zacząłem snuć plany na temat wspólnej przyszłości, które Lili nawet chętnie akceptowała. Wydawało mi się, że nic nam nie przeszkodzi, że już zawsze będziemy razem, ale... jakże się myliłem.
Pewnego dnia Lili przyszła do mnie, stanęła na środku pokoju z bardzo poważną, zdeterminowaną miną i powiedziała, że to koniec. Że musimy się rozstać, bo ona mnie zdradziła. 
Nie wierzyłem własnym uszom. Byłem totalnie oszołomiony, a w sercu... W sercu czułem bolesną pustkę, tak jakby jakaś nielitościwa dłoń gwałtownie wyrwała z niego najważniejszą w świecie cząstkę.  
To trwało bardzo krótko, bo od razu jej przebaczyłem, choć przecież nie mieściło mi się w głowie, że moja Lili... moja Lili mogła mnie zdradzić... A z kim... Tego nie chciałem wiedzieć.
Błagałem ją, by ze mną została, wciskałem jej jakieś kity o miłości, zasłyszane wcześniej w filmach, ale ona mnie nie chciała. Rozpłakałem się. Tak. Ja. Nie ona. Ona szepnęła tylko "przepraszam" i wyszła.
Wyszła, zamykając cicho drzwi i znikając z mojego życia raz na zawsze. 

^^^

Dziś bardzo krótko. Czyli co - wyszło szydło w worka? Czekam na Wasze epickie rozkminy ;)
Ślę całusy i dziękuję za wszystkie komentarze :**
I powiedzcie mi jeszcze w kwestii informowania - jest taka potrzeba czy nie? 

piątek, 8 listopada 2013

Fifth man. Andreas Stjernen

Siedzę z flaszką wódki w dłoni, po mojej twarzy, ramionach, całym ciele spływają krople deszczu. Nie - nie jest to żadna ulewa. To tylko taki beznadziejny, szary, ponury jesienny deszcz. Taki, jak ja. Wszystko jest dokładnie takie jak wtedy. A przecież jej obiecałem. Miało być inaczej.
Wiem, jak to jest zawodzić. Zawodzić i nie spełniać oczekiwań - zarówno swoich, jak i innych ludzi. W skokach siedziałem od wczesnego dzieciństwa. Kolejni trenerzy non stop wbijali mi do głowy, że mam wielki talent i że przede mną fantastyczna kariera... aż w końcu sam w to uwierzyłem. Słuchając takich komentarzy czułem jak poddaję się presji otoczenia i jak sam ją sobie narzucam. Trenowałem i trenowałem, wylewałem siódme poty, ale... zawodziła głowa. Z zawodów na zawody szło mi coraz gorzej - a miałem wtedy przecież dopiero 18 lat - to był czas, w którym chciałem przebojem wedrzeć się do kadry. Nic z tych rzeczy. Staczałem się sportowo, a potem - także prywatnie. 
Po konkursach, które kończyłem po jednym skoku, musiałem jakoś odreagować. I wtedy pojawiali się tak zwani życzliwi koledzy - goście, którzy po prostu mieli ochotę poimprezować, a w im większym gronie - tym lepiej. Wlewałem w siebie hektolitry alkoholu i zapominałem. O wszystkim. Czasem, zanim schlałem się totalnie, podrywałem jeszcze jakąś dziewczynę, ale im częściej pojawiałem się w klubie, tym bardziej zależało mi li i jedynie na upiciu się do nieprzytomności.
Rzecz jasna, po takich akcjach moja forma nie wzrastała. Trener odsunął mnie od drużyny i kazał zastanowić się, do czego mnie to wszystko doprowadzi. Wiedziałem do czego. W prostej linii do alkoholizmu.
A kiedyś... gdy po raz kolejny się upiłem... zasnąłem na ławce w parku. Jak zwykły menel. Kiedy się obudziłem - padało. Niebo przesłonięte było chmurami, z których spadały krople deszczu. I mimo tej paskudnej pogody właśnie wtedy spotkałem anioła. W pewnej chwili naprawdę myślałem, że umarłem i jestem w niebie. Ale nie. To po prostu była Lili.
Od tamtej pory było już inaczej. Tylko ona potrafiła tak zwyczajnie podejść na ulicy do jakiegoś schlanego idioty i zmienić jego życie. Jednym słowem, gestem, spojrzeniem. Tylko ona. Należała do tych nielicznych osób, które naprawdę potrafią współczuć. Pomogła mi wstać na nogi i odgrzebała moje ambicje. Była powodem, dla którego chciało mi się żyć.
Jeśli miałem problem, mogłem zadzwonić do niej nawet w środku nocy, a ona mnie wysłuchała. Jeśli czułem, że muszę się napić, po prostu umawiałem się z nią i już nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne. Wszystkie pokusy znikały. To znaczy... nie wszystkie.
Spotkanie po spotkaniu coraz mocniej odczuwałem, że zaczyna mi na niej zależeć. Myślałem, że nie daję tego po sobie poznać, ale Lili to zauważyła. Co więcej - nie dała mi żadnych nadziei. Po prostu postawiła sprawę jasno - ma kochającego chłopaka, a ze mną łączy ją tylko przyjaźń. Była wobec niego tak lojalna...
A on ją zostawił.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Lili załamała się i zerwała ze mną kontakt. Chciałem tym razem ja być oparciem dla niej, ale kategorycznie odmówiła i zniknęła z mojego życia raz na zawsze.
Teraz już wszystko rozumiem. Teraz - tak. Wtedy - jeszcze nie. Ona się nade mną po prostu litowała. Tylko i wyłącznie. Litość to jedna z dominujących cech jej charakteru. Wtedy tego nie wiedziałem. Dopiero z biegiem czasu zacząłem coraz bardziej zdawać sobie z tego sprawę.
Siedzę na ławce i - po raz kolejny - jak za każdym razem, gdy pada, podejmuję postanowienia. Postaram się. Mimo wszystko postaram się kontynuować kroczenie tą drogą, na która wprowadziła mnie Lili. Kto wie, gdzie ona mnie jeszcze zaprowadzi...

^^^

Szkoła. Ta cudowna instytucja doprowadzi mnie kiedyś do rozstroju nerwowego. Za wszelkie nieobecności, zaległości u Was przepraszam - wszystko nadrobię, ale dokładnie nie wiem - kiedy. Może jutro, a może za tydzień. Bo na razie mam taki zajob, że szkoda nawet mówić.