To jest takie cholernie niesprawiedliwe. To całe pieprzone życie. Niezależnie od tego, jak żyjesz, czy jesteś dobry, czy zły, krzywdzisz, czy jesteś krzywdzony, kochasz, czy jesteś kochany... Ostatecznie i tak każdego spotka ten sam los.
Lili. Stoję przy jej grobie, choć nigdy tak naprawdę z nią nie rozmawiałem. Jestem tu, choć teoretycznie nie mam po co. Cierpię, choć właściwie nawet jej nie znałem.
Spoglądam jeszcze raz na jej zdjęcie, umieszczone na granitowej płycie. Ten uśmiech. Taki piękny. Oczy, nos, usta, włosy... Ideał.
Dlaczego nigdy nie miałem odwagi? Ot, pytanie. Przez tyle lat... A przecież mieszkałem dwa domy obok. I widywałem ja rano, gdy wychodziła na wykłady, i wieczorem, gdy z nich wracała. Gdy szła na zakupy i gdy przynosiła ciężkie siatki do domu. Gdy umawiała się z kolejnymi facetami, szczęśliwa i zakochana, i gdy te znajomości kończyły się pośród łez, bólu i cierpienia. Wiedziałem kiedy wstaje, kiedy gotuje, kiedy sprząta. Wiedziałem wszystko. Moją pierwszą czynnością po obudzeniu się było spojrzenie w okno i sprawdzenie, czy Lili też już krząta się po mieszkaniu.
Uwielbiałem ją z daleka, bo zwyczajnie byłem tchórzem. Już nawet nie wiem, co czułem, gdy u jej boku pojawiali się kolejni skoczkowie. Tylko skoczkowie. Moi koledzy z kadry.
Chyba za każdym razem miałem wrażenie, że te związki nie przetrwają. I miałem rację. Aż do czasu, gdy pojawił się Bardal.
Do tamtej pory ja chyba zwyczajnie czekałem na swoją kolej. Wmówiłem sobie, że to się wszystko jakoś samo zorganizuje. A że Lili nie wiedziała o moim istnieniu? Ojej, no przecież kiedyś na pewno na siebie wpadniemy gdzieś na ulicy albo zawodach. Na pewno.
Tere-fere.
Na początku nic nie zapowiadało katastrofy. "Bardal pojawił się tak jak każdy poprzedni, więc tak samo zniknie" - myślałem sobie, obserwując Lili szykującą się na spotkania z nim.
Tylko, że on wcale nie znikał. Co więcej - bywał u niej coraz częściej. Aż wreszcie, gdy ktoś już w końcu zniknął - to była to Lili. Zabrał ją do siebie i podobno rozpoczęli przygotowania do ślubu.
Ciężko było mi się było z tym pogodzić. Bardzo. Ale to okazało się być tylko preludium.
Bo po kilku miesiącach dowiedziałem się od chłopaków, że Lili zmarła.
Myślałem, że oszaleję. Naprawdę. O tym, co się wtedy ze mną działo nie potrafię mówić, a nawet myśleć. I tak szczerze mówiąc - chyba nie chcę. Teraz jest już lepiej - ale przecież minęło półtora roku. I stoję tu, u niej. I ona już wie. Jest gdzieś tam u góry i na pewno mnie widzi. Tylko... jaka to teraz różnica?
Ci wszyscy faceci, z którymi się wiązała, cierpieli - po ich rozstaniu i po jej śmierci. I pewnie cierpią wciąż. Ale czym jest ich ból w porównaniu z moim?
Gdy patrzę na Bardala... na tego szczęściarza, którego ona kochała... Ile ja bym za to dał - choćby miało to trwać nawet i miesiąc...
Niestety. Jestem życiową pokraką, która nie odważyła się nawet zagadać. Przez tyle lat czekałem chyba, aż ten skarb sam wpadnie mi w objęcia. Teraz wiem, że to tak nie działa. Gdybym mógł cofnąć czas...
Ale nie mogę. Zmarnowałem tyle lat i już nigdy nie będę miał szansy tego naprawić.
^^^
Teraz to już jest koniec. Przepraszam. Taki nijaki. Ale takie było założenie. Szkoda tylko, że to co sobie założymy nie zawsze nam potem wychodzi tak, jak byśmy chcieli.
Dziękuję za te wszystkie komentarze - jesteście niesamowite!
Co dalej? Po Nowym Roku powinno wystartować coś kolejnego.
Jako że teraz przez jakiś czas mnie nie będzie to już teraz składam Wam serdeczne życzenia: Wesołych Świąt! :**