piątek, 23 sierpnia 2013

First man. Roar Ljøkelsøy

Lili urodziła się 28 czerwca 1987 roku. Już w Oslo. A do niedawna mieszkaliśmy jeszcze w Orkdal. Jakiś rok wcześniej przenieśliśmy się 400 km na południe kraju. To dużo. Musiałem zostawić wszystkich kolegów i wszystkie drogie mi miejsca. To nie było łatwe. Każdy człowiek ma swoje miejsce na ziemi - nawet jeśli jest jeszcze małym brzdącem. A moim miejscem było właśnie Orkdal. Wiedziałem jednak, że jeśli rodzice coś postanowili nic nie mogło wpłynąć na ich decyzję.
Tak więc, jak mówiłem - urodziła się Lili. Do tamtej pory byłem jedynakiem i zajmowałem się głównie graniem w piłkę z kolegami i trenowaniem skoków, natomiast z małymi dziećmi w ogóle nie miałem do czynienia. Ale kiedy urodziła się moja siostra z miejsca się w niej zakochałem. Była taka malutka i kruchutka, na jej drobnej buźce wyraźnie odznaczały się delikatne usteczka, maleńki, podobny do guziczka nosek i wielkie oczęta w kolorze lazuru norweskiego nieba. Włoski miała jasne, skręcone w śmieszne śrubki. Moim zdaniem była najpiękniejszym dzieckiem na świecie.
Byłem wzorowym starszym bratem. To ja nauczyłem ją chodzić, wiązać sznurowadła i czytać. Rodzice bardzo ją kochali, ale to ja byłem wzorem, który podziwiała i ślepo naśladowała. Byłem z tego strasznie dumny. Pokochała skoki, bo kochałem je ja. Była prawdziwą maskotką wśród moich kolegów. Całkowicie w niej zakochani osiemnastolatkowie spełniali wszystkie zachcianki siedmioletniej dziewczynki. Kiedy sobie teraz o tym myślę... Było tak pięknie...
Nasz dom tętnił życiem, w grubych murach odbijał się śmiech małej Lili. Była bardzo, bardzo bystra. Gdy poszła do szkoły nauczycielka nie mogła wyjść z podziwu skąd siedmioletnia dziewczynka wie tak wiele. Znów mogłem pękać z dumy. Robiłem to zresztą przy każdej możliwej okazji, ale nikt nie miał mi tego za złe, bo wszyscy jak jeden mąż tak samo zachwycali się Lili.
Z dnia na dzień stawała się coraz ładniejsza i mądrzejsza. Gdy przyprowadzałem do domu jakąś dziewczynę, Lili poddawała ją swojej głębokiej dziecięcej analizie i po jej wyjściu przedstawiała mi swoją opinię. Zawsze uważnie jej słuchałem i ufałem intuicji małej kobietki.
W pewnym momencie zaczęła się ode mnie coraz bardziej oddalać. No cóż - dorastała. Miała swoje koleżanki, być może chłopaka, ale o nich nigdy mi nie opowiadała. Im była starsza, tym mniej skora do zwierzeń. Wyciszyła się znacznie, choć jej śmiech był wciąż tak piękny jak wcześniej. Ale była to cały czas moja mała siostrzyczka.
To ona pocieszała mnie po zdradzie ukochanej dziewczyny. Tak - ten jeden raz jej nie posłuchałem - byłem ślepo zakochany. Zbyt zakochany, by słuchać kogokolwiek. Jakże się myliłem! Lili przecież jak zwykle miała rację. A jednak - to niesamowite - nigdy nie wyrzucała mi, że zrobiłem źle. Po prostu była. W każdej chwili mogłem na nią liczyć. Wciąż mnie wspierała i powtarzała, że prawdziwa miłość jeszcze na mnie czeka. To ona mnie o tym przekonała. I to ona doradziła, bym oświadczył się mojej przyszłej żonie.
I jak zwykle miała rację.

^^^

Powiem Wam tak - tu zawsze będzie króciutko. Czasem nawet bardzo. 
Bo to w zasadzie nawet nie są rozdziały - to są wspomnienia. Wspomnienia dziewięciu mężczyzn, którzy wpłynęli na życie Lili. Albo ona wpłynęła na ich. 
Albo jedno i drugie.
Bo przecież tak to jest w życiu, że akcja wywołuje reakcję, no nie? Coś jednak z tej fizyki wiem ;)